25 marca 2011

Dziesięć MediaSzumów już za nami

Zakończyliśmy właśnie dziesiątą, jubileuszową edycję Mediaszumu. Myślę, ze czas dokonać krótkiej ewaluacji dotychczasowego przebiegu tych spotkań no i zastanowić się co dalej. Rzesze osób odwiedzających nas (łodzian i nie tylko) dowodzi, że jest sens organizowania tego typu spotkań. I mimo, że z powodu licznych obowiązków zawodowych nie jestem w stanie organizować Mediaszumów tak profesjonalnie jak bym chciał, wierzę, iż wiedza przekazywana i atmosfera tych zlotów przypada słuchaczom do gustu. Jeżeli tak nie jest, poprawcie mnie w komentarzach.

Na początek ostatnie wydarzenie, inne od pozostałych. Zresztą każdy MediaSzum różni się od poprzedniego, taka już jego natura. Po raz pierwszy organizowany był w kinie, przy pełnej prawie dwustuosobowej sali. Bardzo ciekawi goście opowiadali o sprawach okołofilmowych. Osobiście najbardziej podobała mi się pierwsza prezentacja, Anny Sanockiej z Prospero Film&Media, która opowiadała product placement. Prezentacja pełna była bieżących informacji na temat tego zjawiska, wypełniona case-ami i liczbami dotyczącymi zarówno historii product placement, jak i bieżącym zainteresowaniem firm tą formą reklamy. Rozbawiła mnie historia dotycząca product placementu w serialu "M jak Miłość", po którym przeprowadzono badanie nieistniejącej rzeczywiście marki Dar Grabiny - wody mineralnej, którą raczą się bohaterowie serialu. Mimo, że produkt naprawdę nie istnieje, respondenci badania ocenili, że woda jest niedroga (68.9% badanych) i smaczna (68,5%). Prezentację Ani Sanockiej możecie przejrzeć tutaj (niestety, bez towarzyszących jej filmów):



Po Ani Sanockiej wystąpił Weno Szuster, project manager z Łódź Film Commission, który opowiadał o miejskich subwencjach i pomocy dla łódzkich produkcji audiowizualnych. Moje pytanie dotyczące oceny product placementu miasta Łodzi w serialu Londyńczycy, a konkretnie korzyści wynikających z niego dla miasta, pozostało bez odpowiedzi. Może nie jest to rola komisji, by oceniać efekt, a może po prostu efekt nie był takiej skali, by ją oceniać. Niemniej jednak sam product placement nie był zły, bo słyszałem o nim więcej niż o samym serialu.

Po tej dwójce prelegentów wystąpili panowie Jacek Szumlas (prezes firmy dystrybucyjnej Solopan) oraz Marek Żydowicz, dyrektor festiwalu Camerimage). Ci mówili już bez prezentacji, dzieląc się z widzami swoją pasją i zainteresowaniami. Jacek Szumlas zdecydowanie odciął się od product placementu jako od zjawiska całkowicie mu obcego i z pełną pasją opowiadał o swojej miłości do kina niekomercyjnego. Marek Żydowicz z kolei wzbudził te kontrowersje, o które nam, organizatorom, najbardziej chodziło. Mimo, że Marek Żydowicz nie potrafił odpowiedzieć wprost na żadne pytanie, jedno zdanie utkwiło mi w pamięci i dość dobrze tłumaczy powód, dla którego festiwal Camerimage został wyprowadzony z Łodzi: "Jeśli masz dwudziestoosobową rodzinę, to nie chce ci się jeździć już maluchem". Interpretację tego zdania pozostawiam uczestnikom MediaSzumu i czytelnikom tego tekstu.

Zdaję sobie sprawę, że tym MediaSzumem połączyliśmy dwa światy: naszych dotychczasowych słuchaczy oraz fanów kina i produkcji filmowej. Czytam krytykę i nawet cieszy mnie, że liczba osób narzekających na pierwszą, biznesową część spotkania jest zbliżona do grupy osób, znudzonych częścią bardziej filmową. Jakby nie patrzeć, nikt nie wyszedł ze spotkania przed czasem, a przynajmniej obie grupy mogły się czegoś nowego dowiedzieć.

Oceniając łódzki rynek eventów mediowych, poza spotkaniami MediaSzum i Boatcamp oraz paroma jednorazowymi imprezami organizowanymi przez takie instytucje jak Uniwersytet Łódzki czy Politechnika Łódzka, nie dzieje się nic. Boatcamp, z którym czasem "konkurujemy" na widownię pozycjonuje się trochę inaczej - adresowany jest bardziej do fanów technologii, programowania. Z kolei MediaSzum od początku miał dotyczyć bardziej komunikacji na platformach wszelakich, wskutek czego czasem zazębiamy się z Boatcampem w temacie nowych technologii, podczas gdy Boatcamp lubi czasem poruszyć tematy wydawnicze. Odrobina konkurencji jednak nikomu nigdy nie zaszkodziła. Wręcz przeciwnie - bardzo się cieszę widząc, że wraz z przejściem Mediaszumu na comiesięczny cykl organizacyjny, Boatcamp również zabrał się do roboty. I o to chodzi.

Przygoda z MediaSzumem zaczęła się półtora roku temu. W ciągu tych 18 miesięcy zorganizowaliśmy 10 spotkań, pierwsze cztery we dwójkę z Andrzejem Kwedo, od piątego wydania dołączył do nas Łukasz Felsztukier. Za każdym razem gromadziliśmy fantastyczną publikę (w szczycie sięgającą 350 osób) i nie mniej ciekawych prelegentów. Bardzo cieszy, że wyłącznie przez wzgląd na prawdziwe zainteresowanie mediami, zaufały nam i zgodzili się wystąpić na tych spotkaniach redaktorzy naczelni dużych gazet ("Gazeta Wyborcza Łódź", "Dziennik Łódzki", "Express Ilustrowany"), znani dziennikarze (Hirek Wrona), szefowie ważnych instytucji (Polskich Badań Czytelnictwa, Związku Firm Public Relations, Best Place Institute). Nie sposób wymienić wszystkich w jednym wpisie, wszystkich, prawie 30 prelegentów.

Zaufały nam też duże marki. Marketingowy miesięcznik Brief wspomagał nas niejednokrotnie nagrodami w postaci półrocznych prenumerat, a Da Grasso podrzucało jedzenie dla uczestników spotkań. Właściciele łódzkich klubów nieodpłatnie udostępniali nam swoje lokale, Łódź Art Center i Telma Communication Group użyczały sprzętów. Dwukrotnie Mediaszum był częścią dużych łódzkich festiwali: festiwalu Ad Days i, ostatnio, festiwalu krytyki filmowej Kamera Akcja. Patrząc teraz, z dystansu, Mediaszum to ciekawe osiągnięcie jak na inicjatywę podejmowaną "w biegu" (każdy z nas ma w końcu swoją stałą pracę i obowiązki). Bardzo dziękuję Andrzejowi i Łukaszowi za angażowanie się w często naprawdę czasochłonną pracę związaną z organizacją naszych spotkań.

Co dalej? Zobaczymy. Bardzo bym chciał spotkaniom nadać pewnej profesjonalności i sprawić, by komunikacja i media były częstszym elementem dyskusji publicznej, na łódzkim, lokalnym szczeblu. Media w końcu potrafią być wspaniałym narzędziem, mogą też jednak stanowić spore zagrożenie - grunt to dobrze je rozumieć. Aby jednak uniknąć problemów technicznych, organizacyjnych, potrzebujemy wsparcia finansowego. Bo tylko bazując na własnym sprzęcie możemy takim spotkaniom nadać lepszej jakości. Dlatego, kto wie, jeżeli wpis ten czyta przedstawiciel firmy zainteresowanej ekspozycją swojego logo przed średnio prawie stuosobową widownią i byłby w stanie wesprzeć nas finansowo - zapraszam. Kontakt do mnie można w łatwy sposób znaleźć na tej stronie. Póki co dziękuję jednak niezmordowanej łódzkiej widowni, która w przeciwieństwie do kwestii technicznych i organizacyjnych, ani razu nas nie zawiodła.