2 września 2009

O tym co wspólnego ma prasa z pociągami, czyli co wydawcy powinni byli zrobić już dawno

Rzadko zastanawiam się nad tym "co by było gdyby...", bardziej niż fantazjować lubię bowiem szukać rozwiązań bieżących problemów. Wczoraj jednak na blogu "The Economist" przytoczone zostało krótkie porównanie branży prasowej do przemysłu kolejowego. Analogia dwóch mocno zagrożonych branż oraz refleksja nad tym, w którą stronę obie powinny były się skierować, warta jest głębszej uwagi.

W grudniu zeszłego roku, James Surowiecki z tygodnika "New Yorker" napisał artykuł o rozpoczęciu procesu upadłościowego w wydawnictwie Chicago Tribune. Oto jego fragment:

"W słynnym artykule z 1960 r. "Marketing Myopia", Theodor Levitt przytoczył przykład przemysłu kolejowego jako dowód nieudolności firm w dostosowywaniu się do zmieniających się czasów. Levitt argumentował, że skupianie uwagi na produkcie, zamiast na usłudze, doprowadziły firmy do zagubienia się w tym, czym jest ich pierwotny biznes. Gdyby szefowie firm uświadomili sobie w porę, że pracują w sektorze transportowym, a nie wyłącznie w branży kolejowej, mogliby zaistnieć w sektorze logistycznym czy powietrznym zamiast pozwolić na dominację innym graczom. Idąc dalej, wielu argumentuje, że gdyby gazety w porę pojęły, że istnieją w branży informacyjnej, a nie wyłącznie papierowej, wówczas dużo szybciej i efektywniej odnalazłyby się w internecie."


Mniej więcej w tym samym czasie Joseph Weisenthal, tak skomentował wcześniejszy fragment:

"Nie kupuję tego. Jakie doświadczenie w logistyce miały firmy reprezentujące przemysł kolejowy? To trochę jak pomysł, by korporacje wydobywające ropę stały się korporacjami sprzedającymi energię, inwestując przy tym silnie w energię słoneczną czy czerpaną z wiatru. Ale jakie doświadczenie lub kompetencje mają w oferowaniu tego rodzaju usługi? Żadnych. (..) Spóźnione rozumowanie Surowieckiego nie przekona mnie tak, jak dobra porada biznesowa.
A oto porada, która może okazać się przydatna dla firm istniejących w upadających branżach. Zorientujcie się, że koniec jest w zasięgu wzroku i przestańcie na nowo inwestować w swój główny biznes. Przytnijcie koszty i przynoście pieniądze akcjonariuszom tak długo, jak branża nie padnie. (...) Ta myśl nie jest tak sexy jak wywód Surowieckiego, ale w rzeczywistości firmy tak właśnie robią. (...) Weźmy za przykład producentów pagerów, którzy mimo stagnacji i skazaniu ich produktów na śmierć, nadal zarabiają (lekarze wciąż korzystają z pagerów)."


Mamy więc dwie, nazwijmy to, strategie. Jedna wskazuje na rozwój jako jedyną szansę wydawców (mówiąca również, że w USA wydawcy przespali tę szansę, ale u nas myślę, że nie jest za późno). Druga, wręcz sprzeciwia się rozwojowi, sugeruje by nie wydawać nań niepotrzebnie pieniędzy, a zamiast tego robić to co do tej pory (przy jednoczesnym zmniejszaniu kosztów). Autor artykułu na blogu "The Economist" wskazuje jeszcze trzecią furtkę, która ku mojemu zdumieniu ma naprawdę wielu zwolenników (prawdopodobnie przede wszystkim wśród właścicieli upadających wydawnictw). Chodzi mianowicie o ratowanie gazet poprzez dotacje państwowe. Administracja Baracka Obamy co jakiś czas wysyła komunikaty o konieczności bardziej bezpośredniego wsparcia dla prasy, a z kolei rząd francuski wspiera dystrybucję gazet. Ta trzecia droga, która co prawda może przedłużyć życie papierowego medium, stanowi jednak według mnie największe zagrożenie dla prasy i tego co jest jej esencją - dziennikarstwa. Trudno bowiem będzie obiektywnie ocenić instytucję, której zawdzięcza się istnienie.

Zdjęcie w tekście zostało udostępnione na licencji CC przez użytkownika Bobcatnorth z serwisu Flickr